Trafili na upały, ale i tak się dobrze bawili.
Na rynku, nawet póżnym wieczorem w poniedziałek bylo jak w rozgrzanym garncu.
Pani Domu "weszło" coś w szyję- ani ruszyć, ani zjeść, ani się pośmiać; na szczęście, podratowana lekami przeciwbólowymi mogła wrócić do domu. Jeszcze trochę boli, ale mniej.
Krzyś zauroczony efektami trzaskał zdjęcia jak popadło.
Trudno było ustalić, która dorożka jest zaczarowana.
A tym bardziej koń.
Dorożki są trochę bardziej wiedeńskie niż krakowskie.
No cóż, liczy się komfort pasażera.
Chyba że pomylili knajpy...
Aż w końcu znależli zaczarowaną dorożkę. Taką prawdziwie krakowską.
Zdaje się, że nasi ludzie też dali się nabujać.
Pozdrawiam Was gorąco
Wasza Meg
Myślę, że każda dorożka jest zaczarowana na swój sposób ;)
OdpowiedzUsuńDzieci były w każdym razie oczarowane. Kraków jest magiczny.
OdpowiedzUsuńTak - Kraków jest bardzo piękny - ma klimat - piekne zdjęcia i fajna kocia opowieść :)
OdpowiedzUsuńFajna wycieczka :-) Miło jest zwiedzać Kraków, choć akurat tego miasta miałam nadmiar przez ostatnie 2 lata ;-) Pozdrawiam i głaski zasyłam
OdpowiedzUsuńFajna zdjęcia wyszły z klimatem :-)
OdpowiedzUsuńKoni się boję , za duże jak dla mnie...
czy w knajpie dorożkarskiej kelnerują zające? :)
OdpowiedzUsuń