Tak może ze trzy centymetry.
Już przestałam się dziwić,że taki śnieg powoduje totalny paraliż tutejszego życia. No bo tutaj zimy nikt poważnie nie traktuje. Zima jest jak katar,stan przejściowy, kto by się tym przejmował.
Toteż wszyscy tu zimą zawsze są 'zaskoczeni'.
Tak jakby przypadla ona co najmniej w środku lata.
Więc nie dziwi mnie już to,że w zeszłym roku, gdy napadało śniegu centymetrów z sześć, zamknięto lotniska na parę dni, drogi były nieprzejezdne a i nawet szkoły pozamykano. Nie dziwi mnie to że dzieci nie posiadają zimowych butów, a szaliki noszą tylko mamy- a dzieci angielskie mają zawsze kurtki niedopięte pod szyją.
Ale wczoraj, na zimowej szlai ( było jeden stopień na plusie,więc paciaja była świetna przy odbieraniu dzieci ze szkoły)*, i tatusiowie!, tatusiowie brnąc po paciajowatej bryi w szmacianych, tenisówkopodobnych butach, zupelnie mnie rozbroili!
Niech żyją Wyspy!
* z opowiadania Pani Domu, ja dzieci nie odbieram.
A Seal nasz kochany uwielbia zimę.
Zrobił nawet bałwana, którego używał jako twierdzy obronnej, kiedy nasi chłopcy bili się śnieżkami.
Ja i Lucy byłyśmy raczej niechętne do zimowego szaleństwa i trzeba było nas namawiać do wyjścia z domu.
My wolimy ciepełko!
W końcu, niechętnie wyszłam,bo musiałam, skoro nie lubię korzystać z toalety domowej.
Nie było tak żle.
Życzę Wam miłej zabawy na śniegu oraz niedalekiej wiosny ( sobie tylko wiosny)
Wasza Meg